Dawno dawno temu, jako młody chłopak chodząc z babcią na zakupy na Nowy Kleparz, albo na spacer, spotykaliśmy starszą panią. Troszkę zaniedbana, tak jakby wyszła z domu w trakcie sprzątania. Zawsze szła patrząc w chodnik i zatykając uszy. Nigdy na nikogo nie spojrzała, nikomu na nic nie odpowiadała. Nie odzywała się nigdy ani słowem. Miejscowi patrzyli na nią ze smutkiem i wyrozumiałością. Przychodziła do narożnego sklepiku, rzucała kartkę z listą zakupów i pieniądze. I natychmiast ponownie łapała się za uszy. To był właściwie jedyny jej kontakt ze światem. Na próżno ją było zagadywać czy pytać o cokolwiek. Babcia opowiedziała mi jej historię. W czasie wojny jej rodzinę – ojca, męża, siostrę i dwóch synów historia rozpędziła na wszystkie strony świata. Po kolei spływały wieści o śmierci każdego z osobna. Ta pani uciekła. W brak akceptacji. W niezgodę. W negację. A żeby nie musieć się konfrontować ze światem i jego okrucieństwem – odcinała się na tyle, na ile mogła. To były lata ’60 i ’70. Ja byłem małym chłopcem, a ona nie zgadzała się tak już ponad dwadzieścia lat.
Od kilkunastu lat na tablicach ogłoszeniowych, słupach i płotach Krakowa systematycznie co kilka miesięcy pojawia się plakat. Ogłoszenie. Czarno biała kserowana kartka A3. Zdjęcie en face młodej dziewczyny. Krótko zarysowane okoliczności zaginięcia z datami i szczegółami. Za rzeczowością ukryty opis pełen czułości. Smutku i żalu. Od kilkunastu lat to samo rozpaczliwe ogłoszenie. W całym mieście. Nie wiem na ile rozwieszający zdaje sobie sprawę z daremności działań. Może też póki życia – póty nadziei. Póki działań, póty szansy…
Pozór działań który pozwala mieć nadzieję, rytuał który pozwala oszukać rozsądek. Metoda inna. Rozpaczliwa niezgoda ta sama…
10984094_848563015231384_576356964266186314_n

Komentarze

comments